O oddechu słów kilka

Spiro, ergo sum

Oddech.

Można o nim napisać to samo, co kiedyś napisałam o roślinach:

jest taką oczywistością, że nie dostrzegamy go!

Oddychamy automatycznie i odruchowo. Zazwyczaj nie mamy nawet świadomości tego faktu!

Zarazem oddech jest potrzebą, której braku nie doświadczamy (poza ekstremalnymi sytuacjami). Zdarza się nam być głodnym, spragnionym, sennym, ale oddychamy zawsze. Ten cykl rozpoczyna się z pierwszym oddechem noworodka i trwa całe życie…

Wiem, piszę oczywistości. Ale warto je sobie przypomnieć! Gdyż oddychanie jest czynnością, której nasz organizm wprawdzie sam „pilnuje”, ale może być przez każdego z nas w pełni kontrolowany. Uważnie i świadomie…

Od wieków świadome kontrolowanie oddechu było i jest

jedną z kluczowych metod osobistego rozwoju.

Jego jakość jest równie ważna dla ciała jak i dla ducha.  Oddech jest naszym łącznikiem z ciałem, emocjami, duchowością, świadomością, Życiem. We wszystkich bez wyjątku kulturach łączony jest z ideą „Ducha”. Jest Jego wyrazem, nośnikiem, wyobrażeniem.

Jest też cudownym „barometrem” naszych emocji, a zarazem sposobem na ich rozpoznanie i regulację.

Bardzo łatwo zrobić prosty eksperyment:

Wygospodarujmy sobie kilka – kilkanaście minut. Usiądźmy spokojnie i obserwujmy swój oddech. Taki, jaki jest, bez żadnych ingerencji…

Kiedy już wsłuchamy się we własne oddychanie, spróbujmy oddychać szybciej. Bardzo prędko zaobserwujemy zmiany: serce bije prędzej, mięśnie się napinają, mamy poczucie niepokoju, pośpiechu. Własnie wywołaliśmy u siebie stan podniecenia/ niepokoju, może strachu?

Z kolei uspokójmy swój oddech. Zwalniając go, oddychajmy głębiej, pełniej. I znowu zmiany pojawią się bardzo szybko: uspokajamy się, ciało się rozluźnia, serce zwalnia, być może pojawi się radość, śmiech… a może żal? Z pewnością zaś wyciszenie.

Oczywiście te same mechanizmy działają „odwrotnie”. Kiedy czujemy silne emocje, zachowując świadomość i kontrolę oddechu, możemy nad nimi panować, zmieniać je.

Tak, to jest właśnie aż takie proste – wystarczy zwykła obserwacja.

Plus trochę ćwiczeń…

To tylko jedna, najbardziej elementarna korzyść ze świadomego oddychania. Jest ich nieporównanie więcej, napisano o tym zresztą całe tomy! Oddech, jak już wspomniałam, jest istotą Życia, łącznikiem świata fizycznego (ciała) z tym bardziej subtelnym (umysł, duch).  Łączy nas też z bogactwem Natury i jej przebogatym cyklem.

Dziś, z okazji Światowego Dnia Oddechu,

spróbujmy być świadomym Jego potęgi!

Kto wie, co nam to przyniesie??

Kilka lat doświadczeń ze świadomym oddechem daje mi poczucie, iż to oddech właśnie, a nie intelektualny rozwój, jest kluczem do BYCIA! Stąd początkowa trawestacja kartezjuszowej maksymy… Zaś dla wzbogacenia wrażeń – link do pięknego, chociaż króciutkiego filmu:

z7242415P

Oddech planety

Gongi, podróże i stara brzoza

Znów bardzo dawno nie odzywałam się na „kartach” bloga.

Cóż… dla form i grzeczności: ponownie przepraszam!

Z automatycznych rejestrów wynika, że jest czytywany, toteż od kilku dni myślę, że pora sobie przypomnieć o tej formie komunikacji – i zarazem przypomnieć o sobie. A przy okazji coś niecoś wyjaśnić.

Tytuł tego wpisu nie przypadkowo stanowi nawiązanie do baśni o krainie Narnii… Dziś nie będzie o jesiennych pożytkach ziołowych, dziś będzie o jesiennej magii. A magia to przecie domena bajek, czyż nie?

A zatem:

Moje milczenie tutaj wynika z prostego faktu: jestem w podróży…

Niewiele ma ta podróż wspólnego z czasem ani przestrzenią (chociaż w jej ramach przemierzyłam niemało kilometrów!); jest głęboko osobista. I to właśnie, ten jesienny „czas dojrzewania” sprawia, że nie mam zbytnio głowy (ani nawet ochoty), by stwarzać blogowe wpisy! Cykle się powtarzają, ale nigdy nie są takie same. Natura już wielokrotnie mnie tego uczyła – i uczy nadal!

Jesień zawsze sprzyja refleksji i zbiorom. Zbieram zatem pieczołowicie bogate „owoce” wieloletnich poszukiwań, przetwarzam, opisuję… Pracuję, jak wielokroć wcześniej, bez gotowych przepisów ani receptur. Nie mam zatem pojęcia CO tak naprawdę uzyskam!

Wiem tylko, że będzie to (a raczej – jest!) cenne…

brzoza wczesna

Jedna z moich podróży przez czas i przestrzeń przywiodła mnie niedawno do pięknych, ciekawych wrażeń, pięknych, ciekawych ludzi, doświadczania siebie, oddechu, dźwięku i…. do prastarej brzozy. Przy okazji: brzoza na załączonej fotografii nie jest stara, ma zaledwie około 20 lat! To młodziutkie dziewczę jeszcze. Tamtej, wiekowej, majestatycznej, omszałej, pochylonej lekko nad ogromnym głazem, nie miałam jak uwiecznić. Brzóz rosło w okolicy sporo i wiele z nich bardzo okazałych. Ta jednak przywołała mnie niemal natychmiast. Rosła tuż pod balkonem pokoju, w którym spędziłam dwie noce. Była, jak wszystkie brzozy, opiekuńcza, macierzyńska, kobieca. Przepojona magią – również jak wszystkie brzozy.

Kolejne poznane urokliwe miejsce: Zagroda Ojrzanów i naprawdę magiczny czas: warsztaty z Arapatą.  Głęboko osobiste spotkanie z kulturą z dalekich stron, tak egzotyczną, odmienną, a tak zarazem tak bliską. Z samą prowadzącą, niezwykłą, wrażliwą, świadomą Istotą. Z grupą niesamowitych, doświadczających siebie kobiet. Wszystko nasycone pięknym rezonansem gongów (dziękuję Kamilo!!!), radością tańca, oddechu, ciszą wspólnego milczenia…

Prastara brzoza była mi tam strażniczką, powiernicą, nauczycielką, dawczynią. Przewodniczką w kolejne rejony znanego przecież świata… 

Nie po raz pierwszy spotkałam w życiu takie matrony. Pamięć cofnęła mnie o kilka lat wstecz i przywiodła do wspomnień z uroczego, chociaż krótkiego epizodu, któremu także patronowały prastare brzozy. Tam pełniły wartę przy leśnym źródełku zamienionym w studnię. Tutaj? Czyjeś wrażliwe oko dostrzegło wyjątkowość miejsca. Na głazie u stóp drzewa umieszczono piękne, srebrzyste naczyńko o eleganckim kształcie sosjerki, jakby czekające na wiosenne zbiory brzozowego soku…

Powróciły tez z mroków niepamięci, a raczej odległych wspomnień, ukochane przyjaciółki – brzozy z dzieciństwa…

Tym razem zaś ta leciwa opiekunka ułatwiła usuwanie dokuczliwych, starych drzazg, rozplątywanie zapętlonych od lat kłębuszków pamięci, docieranie do zapomnianych, piekących zranień… Wylewanie tamowanych łez. Jak na brzozę przystało, wspomogła mnie łagodnie, kojąco i oczyszczająco. U jej stóp w skoszonej trawie odnalazłam listki młodej bylicy…

Magia roślin.

Faktem jest, że nauczyć się jej nie da!

Da się ją wyłącznie poczuć!

 

pień brzozy

Można przeczytać opasłe tomiszcza na jej temat (co nie oznacza, że łatwo je zdobyć!). Można szukać i poznawać różnorodne tradycje i kultury. Można (i warto) odnajdować coraz to nowe wzorce, techniki i metody.

Ale kluczem jest zawsze doświadczanie!

Magiczna, nomen omen, chwila,

kiedy pozornie nagle,

bez powodu i zrozumiałej przyczyny,

WIEM!

To jest, między innymi, „jesienny owoc” jaki przypomniał mi o sobie nie tak dawno… i którym dzielę się z radością!

Na razie tylko na piśmie, co zaś z nim uczynię? Jeszcze nie wiem!

003

Zdjęcie w ikonie wpisu pochodzi z tegorocznego Zlotu Zielarzy, wykonała je Ola Domowa. Dziękuję!!!