Aaaależ zaniedbałam bloga!!!! Przepraszam! Wszystkich!
Serdecznie!
***
Jesień z jej bogactwem owoców i nasion jest wciąż wyśmienitą porą
do „puszczenia wodzy” fantazji i kulinarnych (oraz kosmetycznych) doświadczeń.
Owoce jesieni uprawiane, „oswojone” przez ludzi, wszyscy doskonale znamy. Jabłka, gruszki, śliwki, orzechy, dynie i wszelkie ich pochodne, pomidory, ogórki, papryki itd itp.
No i mamy owoce dzikie, które teraz, często po wiekach zapomnienia, wracają w obręb naszych zainteresowań.
Tu pozwolę sobie zacytować samą siebie:
Ważne!!!
Zanim zaczniemy stosować dzikie inspiracje kuchenne,
sprawdźmy jak reagujemy na każdą z roślin,
a także jak (i czy) nam smakują!!!
***
Wspólną cechą nieomal wszystkich dziko rosnących owoców jest to, że ich „masa użytkowa” jest wyraźnie mniejsza niż owoców hodowlanych. Czasami zatem niełatwo zgromadzić na tyle surowca, by sporządzać jedno smakowe przetwory (konfitury, dżemy, soki, powidła, przeciery itp). Jest to w pełni możliwe, jednak także bardziej pracochłonne… Ale i z taką trudnością można sobie poradzić!
Po pierwsze – wszystkie jadalne owoce dziko rosnące nadają się do suszenia. Można je później wykorzystywać do herbatek lub kompotów.
Można takie owoce także kandyzować – czyli obsmażać w cukrze. Zadanie pracochłonne, ale efekt – niesamowity! Surowca zaś nie trzeba wiele.
Można robić z nich jednosmakowe lub mieszane nalewki lub wina – ciekawe urozmaicenie zimowych zapasów.
Ważne! Nie robimy nalewek a owoców czarnego bzu ani bzu koralowego – chyba, że z ogrzanego wcześniej soku…
Można robić z owoców dzikich octy, jedno lub wieloskładnikowe.
Można w końcu uzupełniać czy też wzbogacać nimi wyroby z owoców bardziej mięsistych i objętościowych – jabłek, gruszek, śliwek, dyni, a nawet kabaczków albo cukinii.
Każdy z gatunków dzikich doda do wyrobów swoje bogactwo, smak, zapach, nierzadko kolor. A to sprawia, że nasze wyroby będą bardziej urozmaicone, ciekawsze nawet „na oko” – no i znacznie cenniejsze odżywczo!
Jakiekolwiek wyroby lub przetwory decydujemy się zrobić,
szukamy zwykle przepisów.
Cóż, z tym bywa różnie… Kiedyś już wspominałam, że przepisy gotowe, takie „od A do Z”, na wyroby z owoców (i w ogóle surowców) dziko rosnących, dość trudno znaleźć. O ile zaś są, to często mocno zróżnicowane i nie zawsze spójne. Wynika to z prostego faktu, iż na wiele lat tego typu wyroby poszły „w odstawkę” (mówiąc trywialnie) i zapisów istnieje bardzo mało! Różnorodność istniejących pomysłów na tradycyjne potrawy zachowała się raczej jako elementy kuchni regionalnych lub historycznych – i tam najlepiej ich szukać. Z zastrzeżeniem, że niemało z nich nigdy nie miało na celu uzyskania wyrobów „zielarskich”, o działaniu leczniczym lub choćby profilaktycznym – stąd częste rozbieżności, nierzadko dziś postrzegane jako „błędy”.
Biorę to słowo w cudzysłów, bo często jest tak, że „sposoby na” z punktu widzenia tradycji znane i rozpowszechnione, negowane są dopiero od bardzo niedawna – na podstawie coraz bardziej zaawansowanych badań biochemicznych.
Tu powstaje istotne pytanie: co my sami uważamy za „błędne”?
Czego oczekujemy od naszych naturalnych (czyli własnego wyrobu) smakołyków lub kosmetyków? Czy bardziej zawierzymy tradycji i przekazom sprzed wieków czy współczesnej nauce? Żadna z tych wersji nie jest „lepsza” ani „gorsza”. Po prostu różnią się zakresem wiedzy dostępnej w konkretnym czasie… oraz założeniami. I od tego, które z założeń uznamy za własne, zależy w gruncie rzeczy, jakie wersje wybierzemy. Oraz gdzie będziemy ich szukać…
Przy okazji warto zauważyć, że wyroby tradycyjne często zachowują w pełni „poprawność” biochemiczną, w drugą stronę zaś – nowo powstające przepisy lub koncepcje nie zawsze bazują na biochemii fitoterapeutycznej… To również zależy od celów, jakim maja służyć!
W kwestii samych przepisów zaś:
jestem przekonana, że każdy, kto kiedykolwiek robił domowe wyroby lub przetwory, wszystko jedno z jakich surowców, poradzi sobie i z tymi „zielarskimi”. Chociażby metodą prób i błędów!
Kto natomiast nie – cóż, będzie musiał faktycznie nauczyć się „od podstaw”. I znów – niezależnie od rodzaju owoców/ warzyw/ roślin…
Naprawdę istotne jest, jak wynika z moich wieloletnich doświadczeń,
nie tyle to jaki przepis wykorzystamy, co raczej:
na ile poznamy nowe surowce.
Ich charakterystyka w kolejnym wpisie.
***
Jarząb szwedzki – owoce
Zaś żeby nie sprawdziło się powiedzonko, że „krowa, która dużo ryczy mało mleka daje”, wrzucam przepis „wieloczynnościowy”:
Masa jabłeczna lub dyniowa z owocami czarnego bzu (jarzębiny, kaliny),
do użycia do ciast, szarlotek, na galaretki, wypieki różne oraz jako samodzielny deser…
Proporcje: na 2 kg jabłek lub miąższu dyni
jabłka lub miąższ dyni 2 kg
owoce:
czarnego bzu 3 – 5 kiści
jarzębiny (jarzębu szwedzkiego, mączystego) 1/2 l
kaliny 1/4 lub 1/3 l
cukier lub (lepiej) miód ok. 30 dkg
odrobina wody, ewentualnie soku z cytryny
opcjonalnie dodatki smakowe: cynamon, goździki, inbir, gałka muszkatołowa itp (ja nie dodaję)
Wybrane dzikie owoce obać z szypułek, umyć.
Jarzębinę i/ lub kalinę lepiej przemrozić 12 – 24 godz (w zamrażalniku), po czym zblanszować i odcedzić.
Bzu nie ma potrzeby w żaden sposób przetwarzać.
Jabłka lub miąższ dyniowy pokroić w niewielką kostkę. Ogrzewać w sporym rondlu do uzyskania w miarę jednolitej konsystencji. W razie potrzeby odrobinę podlać wodą. Miazga powinna mieć strukturę gęstej masy, spadającej z łyżki płatami.
Do rozprażonej, gorącej masy dodać cukier/ miód, zamieszać starannie. Wsypać przygotowane owoce. Wymieszać, uważając (szczególnie z bzem!!!) by ich nie porozgniatać. Ogrzać jeszcze ok 10 – 15 min, przełożyć do sterylnych słoików.
Smacznego!!!